Ambasadorzy NowogarduCzesław Polewiak (ur. 1 stycznia 1944 roku w Jeżopolu) – polski kolarz szosowy i przełajowy. Pięciokrotnie startował w mistrzostwach świata w kolarstwie przełajowym (amatorów): w 1967 roku był 22. (jako jedyny z Polaków nie został zdublowany), w roku 1973 był 23, ale już w 1974 zajął piąte miejsce, a w roku 1975 szóste. W ostatnim swoim występie w 1976 był 17. Siedem razy był mistrzem Polski w przełajach (1964, 1965, 1966, 1970, 1971, 1974 i 1975).

Trzykrotnie wziął udział w Wyścigu Pokoju (w roku 1966 był 22., w 1967 - 15., a w 1972 ponownie 22). Zajął 2 miejsce w Tour de Pologne w 1970 roku. Był mistrzem Polski w wyścigu górskim w 1971 r., wicemistrzem w 1965 i brązowym medalistą w 1968 r. Zdobył także srebrny medal w mistrzostwach Polski w drużynowym wyścigu na czas w roku 1964 (w zespole LZS Nowogard). Zajął 3 miejsce w Wyścigu Dookoła Austrii w 1968 r., a w 1971 był czwarty. Zwyciężył w Małopolskim Wyścigu Górskim w Wyścigu Dziennika Łódzkiego, oba w roku 1966. Był zawodnikiem: LZS Nowogard, LKS Gryf Szczecin i WKS Flota Gdynia. Obecnie mieszka w Olchowie.

Proszę opowiedzieć jak się rozpoczęła pańska przygoda z rowerem?

PolewiakBardzo dobrze pamiętam swój pierwszy wyścig. To był kilkuetapowy Wyścig Głosu Szczecińskiego, który często rozpoczynał się właśnie w Nowogardzie. Zazwyczaj ruszał w maju i składał się z 3 etapów. Razem z grupą młodzieży jeździliśmy nie mając tak naprawdę pojęcia o tym co to jest trening. Ot amatorszczyzna, dopiero później rozpocząłem trenować profesjonalnie.

Rozumiem, że po pierwszych sukcesach rozpoczął pan treningi u boku Mariana Bednarka?

Pan Marian po zakończeniu przygody z zawodowym ściganiem skrzyknął nas i tak się zaczęło. Pamiętam początki naszej współpracy. Jeśli się nie mylę to było to w 1962 roku. Z miejsca powiedział mi, że mogę być w pierwszej trójce najlepszych kolarzy. Później się okazało, że się miał trenerskiego nosa. Najpierw zdobyłem wicemistrzostwo Polski w 3 licencji. Dwa lata później byłem mistrzem Polski w przełajach, a była to już 1 i 2 licencja. Po 4 latach od wspólnego trenowania pojechałem w Wyścigu Pokoju. To było dopiero wydarzenie.

Ekipa Bednarka znana była w całym kraju. Tworzyliście silny zespół pełen reprezentantów kraju

Pierwszy był Zieliński, on już w 1962 roku wziął udział w Wyścigu Pokoju. Ze mną zaczynał Henryk Woźniak. Później inni się wykruszali, przychodzili kolejni, później młodsi. Bywało tak, że na trening przyjeżdżało po 15-20 osób. Kierownictwo z bólem serca musiało czasem odmawiać ochotnikom, bo brakowało sprzętu.

Pierwszy raz w Wyścigu Pokoju wziął pan udział w 1966 roku, ale niewiele brakowało a na ten prestiżowy wyścig pojechałby pan prędzej. Plany pokrzyżowało wojsko.

To prawda. Zostałem wysłany do wojska, co prawda tylko do Szczecina, ale ta decyzja miała duży wpływ na karierę. Na początku działacze uspokajali mnie, że wszystko załatwią i będę mógł dalej spokojnie trenować, ale coś się skomplikowało. Od października do maja nie jeździłem w ogóle. Później zdobyłem Mistrzostwo Polski. Pamiętam, że wyścig był w niedzielę, a w środę musiałem być już w jednostce. Rower trzymałem w magazynku, ze sprzętem łączności, dodajmy, że pomiędzy były... karabiny. Jak była kontrola to musiałem chować rower. Jednymi drzwiami z nim wychodziłem, a drugimi wracałem. W sumie ludzie bardzo mi pomagali. Z wojskiem skończyłem wcześniej, ponieważ byłem jedynym mężczyzną w rodzinie i wysłałem list o zwolnienie ze służby do samego ministra MON-u. Trafiłem do cywila, a dowódca był załamany. Chciał zrobić ze mnie zawodowego żołnierza.

Wróćmy do Wyścigu Pokoju. Mówi się, że Nowogard miał tak dobrych zawodników, że mógłby wystawić swoją reprezentację

Proszę sobie wyobrazić, że 1/3drużyny reprezentacji Polski tworzyli mieszkańcy Nowogardu. Powiedzmy sobie otwarcie, Wyścig Pokoju to była największa amatorska impreza sportowa na Świecie. Ja przejechałem wszystkie imprezy i Tour de Avenile Bike Racing dookoła Anglii. Wszystkie amatorskie imprezy w Europie, ale to nasza była najlepiej zorganizowana. To, że w tej drużynie radziliśmy sobie u boku samych gwiazd, pokazuje jacy byliśmy dobrzy.

Dlaczego zdecydował się pan zostać kolarzem przełajowym?

Po Wyścigu Pokoju w 1972 roku przyszła młodzież. Doskonale radził sobie Szozda. Miał mnie kto zastąpić, a ja trafiłem do kadry przełajowej. Szło mi bardzo dobrze. Wygrywałem z byłymi zawodowymi mistrzami Świata. Może nie zawsze, ale bardzo często.

Brał pan udział w Wyścigu Pokoju, który przechodził przez Nowogard. Czy z tego powodu był to dla pana szczególny wyścig?

Oczywiście. Poza tym, nie obyło się bez niespodzianek. Trochę działacze wprowadzili mnie w błąd. Bo było takie założenie, że lotna premia będzie się znajdowała nie w sercu miasta, ale na jego wjeździe. Wjeżdżaliśmy od Płot. Więc ja przed Nowogardem zacząłem uciekać i finiszować, a trzeba dodać, że nie byłem wielkim sprinterem. Wjeżdżam do Nowogardu, a po lotnej premii ani śladu. Uspokoiłem się, myślę sobie na pewno jest na placu na 100%. Przyspieszam, wjeżdżam na plac i tam też jej nie ma. Na kilometr przed lotną powinno być namalowane oznaczenie. Nie ma tego oznaczenia! Miałem mały kryzys. Ale ogromnie się zmobilizowałem, przecież to było moje miasto, słyszałem doping. Dałem z siebie wszystko, lotna premia była przy Jedności Narodowej (dziś ul. 3 Maja). Naprzeciwko byłego komitetu. Wygrałem. Jechałem dalej, ale z opowieści znajomych słyszałem, że jak to Nowogardzianin wygrał zawody to święto zaczęło się w mieście. Milicja już nikogo nie zatrzymywała. Ponoć taka zabawa była, że hej. Etap skończyłem daleko. Tuż po lotnym finiszu, utworzyła się czołówka, piątka kolarzy. Tam był i Rosjanin, Niemiec, Czech i Rumun czy jakiś Węgier. Smolik- Czech był wtedy liderem. W Goleniowie byłem 3, nie chciałem pokazywać, że jestem jakiś wielki sprinter.

Jednak ten etap skończył się dla pana źle

To prawda. Na wysokości Rurki wyjechali sobie na drogę panowie na koniach, żeby obejrzeć wyścig. Najprawdopodobniej było za głośno, do tego kolorowo, dlatego te konie zostały wypłoszone. Wpadły na drogę a kolarze? Tak się wystraszyli, że choć miałem nad nimi sporą przewagę szybko mnie dogonili. Dopadli mnie i jeszcze drugiego kolarza w Dąbiu. Finisz był na stadionie Pogoni przy Twardowskiego. Ja znałem ten wjazd. Wszyscy poszli na prawo ja na lewo, chciałem skrócić łuk. Za mną myśleli, że skręcę w prawo i uderzyli mnie w tylne koło. Do tego organizatorzy wcześniej zraszali drogę. Przecież nie padało. Upadłem. Nawet nie odpiąłem pasków z roweru. Pamiętam tylko, jak jeden z kibiców podniósł mnie i popchnął. Dojechałem do mety, na końcu...

Niepublikowany wywiad z Czesławem Polewiakiem przeprowadzony przez Tomasza Parzybuta, Olchowo, wrzesień 2010

opr. Piotr Suchy