ROWEROWE WOJAŻE WOKÓŁ NOWOGARDU (III)Opuszczając Konarzewo, w kierunku Żabówka, mimowolnie - a może jednak świadomie - „rzuciłem okiem” na nędzne pozostałości po dworskiej (kiedyś) gorzelni.

Zapewne w świadomości wielu mieszczuchów gorzelnia była po prostu wytwórnią spirytusu. Jednak dla kogoś, kto wychowywał się w rodzinie chłopskiej, zajmującej się także hodowlą bydła, gorzelnia była dostarczycielką cennej karmy, tzw. wywaru.

Od kiedy pamiętam, to do naszego gospodarstwa wywar dowożony był najpierw z nowogardzkiej gorzelni (należała do PGR Miętno i już jej nie ma) w specjalnej beczce, a ta umieszczona była na wozie ciągnionym przez dwa konie. Najczęściej powoził ojciec, ale niekiedy wyręczał go dziadek. Po latach wywar przywoził mój młodszy brat, i to właśnie z tej - ongiś dworskiej, a później pegeerowskiej - gorzelni. Brat już nie powoził. Beczkę umieszczoną na wozie z ogumionymi kołami (wcześniej były to koła drewniane, z żelazną obręczą), ciągnął traktor.

Kiedy ogarnięty wspomnieniami ujrzałem pokaźne stado krów, przebywające na przydrożnym okólniku, pomyślałem sobie, że gdybym na taki „wypad” wybrał się tą samą trasą - ale kilkadziesiąt lat wcześniej - to po drodze zobaczyłbym przynajmniej kilka podobnych stad. Pierwsze najprawdopodobniej ujrzałbym w pobliżu nieistnie-jącej już cegielni, przy nowogardzkiej (od kilku lat) ulicy Radosława. Następne znajdowałyby się w okolicy każdej z mijanych miejscowości. Wnioski nasuwają się same!

Dojeżdżając do Żabówka… zobaczyłem kolejny pusty plac zabaw dla dzieci. Może jednak jadę o nieodpowiedniej porze dnia? Przyśpieszyłem, przejeżdżając obok dawnego (poniemieckiego) budynku szkoły. Szybko dojechałem do rozwidlenia drogi. Zerknąłem w lewo, gdzie za czasów mej młodości funkcjonowała wiejska świetlica. Jakież w niej były bale, zabawy, wesela, itp. A dziś? Mój Boże…

Udałem się w kierunku Żabowa ze zwielokrotnioną nadzieją, że w tej właśnie miejscowości ujrzę coś, co funkcjonowałoby niczym „lampion” wskazujący mieszkańcom okolicznych gminnych miejscowości drogę wyjścia z… No właśnie, też nie chciałbym tego zjawiska nazywać marazmem. Chciałbym jeszcze określać je rodzajem letargu - wszak z letargu można się zbudzić, można też dać się zbudzić.

Czy jednak moje „chciejstwo” jest uzasadnione? Może dla mieszkańców takich miejscowości jest to jak najlepsze przeobrażenie, wszak mają to, za czym często tylko tęsknią mieszkańcy miast: ciszę. Może…?

Żabowo, od kiedy sięgam pamięcią, zawsze wyróżniało się z grona innych pobliskich wiosek. Przebiegająca tędy trasa drogowa, była jednym z głównych atrybutów, aby tu umiejscowić Gromadzką Radę Narodową. Jednak najistotniejsze było raczej to, że przetrwały lub w zdecydowanej większości odrodziły się tu (po próbach zmasowanej kolektywizacji) gospodarstwa chłopskie.

To tu właściciel prywatnej piekarni tak pomysłowo prowadził „interes”, że chłopi stąd i z przyległych sołectw wycofywali się z wypieku chleba domowym sposobem. To tu inicjatywę przejęła „Samopomoc Chłopska”, rozszerzając działalność handlową nie tylko o sklep ogólnospożywczy, ale także o pierwszą w okolicy klubokawiarnię.

Także tutaj, w wiejskiej świetlicy, oprócz „dochodowych” zabaw, odbywały się gromadzkie uroczystości, jakże często z udziałem władz powiatu nowogardzkiego.

W tej świetlicy „narodził się” znany niegdyś zespół „Żabowianki”, którego tradycje próbuje dziś kontynuować (a nawet rozszerzać działalność) inny zespół, pod nazwą „Żabowiaki”. Czy uda im się tak rozwinąć, aby ożywić całą wieś i przyległe sołectwa?

Przejeżdżając przez Żabowo… nadmiaru dzieci też nie uświadczyłem, a skądinąd wiem o kłopotach z utrzymaniem miejscowej podstawówki.

Lech Jurek