ljurekZ sentymentem wspominam czasy, gdy w TVP większość z nas – oczywiście, że mam na myśli pokolenie moich rówieśników (1947) tudzież roczniki przyległe zarówno z jednej, jak i z drugiej strony – z zachwytem oglądała prezentacje artystów kabaretowych. Z wiadomych względów ograniczę się do wymienienia tylko kabaretu „Dudek”, no i oczywiście „Kabaretu Starszych Panów”, ale…

Ale jeśli nawet zgodziłbym się z opinią, że ówczesna telewizja siermiężną była, to tym bardziej muszę nadmienić, że popisy współczesnych kabareciarzy najczęściej (przynajmniej moim zdaniem) „siermiężne” są. Natomiast lepiej będzie, bym o całokształcie współczesnej TVP się nie wypowiadał, bo…

Tymczasem pierwsze słowa słynnego refrenu, śpiewanego przez jeszcze słynniejszego Wiesława Gołasa, wykorzystałem - troszeczkę przewrotnie - do zatytułowania relacji z naszego (wspólnie z żoną) tegorocznego wyjazdu „w Polskę”. Wyjechaliśmy autobusem, bo ma to swoje plusy i nawet wtedy, gdy mieliśmy samochód, to podczas wakacyjnych wojaży często zostawał w garażu. Jako kierowca zbyt dużo wrażeń z podróży traciłem.

W wygodnym (klimatyzowanym) autobusie liniowym zmierzającym do Jeleniej Góry można było jednocześnie obserwować mijane miejscowości i snuć wielorakie refleksje, a tych przecież nie brakowało. Właśnie przedwczoraj zakończył się osiemnasty już i wciąż największy, a jednak coraz skromniej dopingowany przez nowogardzian, festiwal „Lato z Muzami”. No cóż…

Kiedy dojeżdżaliśmy do Stargardu Szczecińskiego nastroje nam się poprawiły, bo przecież po drodze widać było coraz ładniejsze wsie, a i miasto zaczęło prezentować się okazale. Aż do wjazdu na dworzec autobusowy, a tam… kto nie widział niech zajrzy, przestrzegam jednak, bo to traumatyczne doświadczenie!

Dalsza trasa wiodła przez Gorzów Wielkopolski, Zieloną Górę, Legnicę, a po drodze przez szereg pomniejszych miejscowości, aż do Jeleniej Góry. Sporo czasu do snucia wspomnień…

I tak w połowie lat siedemdziesiątych, z dwójką małych dzieci, zdecydowaliśmy się na pierwszy daleki wyjazd do niewielkiej wioski nad Dunajcem, nieopodal Tarnowa. Taką podróż można było wówczas odbyć w miarę wygodnie tylko pociągiem. Ale już autobus PKS-u (jelcz albo san) dowiózł nas stamtąd do Krakowa.

W przedostatnim roku tej samej dekady pojechaliśmy, już własną syrenką, na wczasy pracownicze do Sandomierza. Ta pięknie usytuowana miejscowość, z bogatą przeszłością historyczną, posłużyła nam też jako baza wypadowa w Polskę południową. Odwiedziliśmy rodzinę żony, u której gościliśmy przed dwoma laty. Właśnie wprowadzali się do nowego mieszkania w Brzesku, w pobliżu browaru „Okocim”. Stamtąd dotarliśmy do Popradu w okolicy Muszyny i Piwnicznej. Wracaliśmy do domu przez Kraków, Częstochowę, Sieradz.

Teraz w trakcie prób porównywania stanu ówczesnych polskich dróg i natężenia ruchu na nich - ze stanem współczesnym - dotarliśmy do Legnicy. Miasto to w PRL-u było pod pewnymi względami wyjątkowe. W 1979 roku, wracając z kolejnych wakacyjnych wczasów w Kalwarii Zebrzydowskiej, przejeżdżaliśmy (tą samą syrenką) w pobliżu Legnicy po poniemieckiej autostradzie i niespodziewanie zostaliśmy zatrzymani przez opuszczony szlaban. Właśnie w poprzek autostrady przemieszczało się wojsko, ale w nie polskich mundurach.

Teraz jakiś czas po wyjeździe z Legnicy coraz częściej zaczęliśmy zwracać uwagę na mijane krajobrazy wskazujące coraz wyraźniej, że zbliżamy się do gór. Minęliśmy Złotoryję, minęliśmy Świerzawę i dotarliśmy do celu pierwszego etapu naszych tegorocznych wojaży.

Lech Jurek