ljurekSłuchaj no ty! Mniej więcej taką cytatą z tekstu popularnej niegdyś piosenki zespołu
Homo Homini, powitała mnie niedawno dobra znajoma, której zdarza się od czasu do czasu przeczytać któryś z mych felietonów... i dodała: Mało, że poruszasz trudne sprawy, to jeszcze używasz terminów, których nie można znaleźć nawet w słowniku języka polskiego! Chodziło o samowychowanie.
Wracam do domu, biorę słownik PWN Warszawa 1998, szukam i... rzeczywiście nie ma, ale w Encyklopedii Pedagogicznej, wydawca: Fundacja INNOWACJA 1993, na str. 716, możemy przeczytać: „Samowychowanie jest to czynne ustosunkowanie się podmiotu do procesu własnego rozwoju, ..." Dalej całe dwie strony zapisane dość drobnym drukiem.

We wczesnym okresie życia podporządkowujemy się bezkrytycznie (w zasadzie) woli rodziców. Dopiero pod koniec pierwszej dekady stopniowo stajemy się zdolni do kierowania sobą. Zasadniczy wpływ na nasze dojrzewanie i dorastanie społeczne ma nauka szkolna, lektury, kontakty ze sztuką, a przede wszystkim związane z tym nasze własne doświadczenia.
No cóż, aby dojrzeć do samowychowania, trzeba być ku temu wychowywanym!
W internetowej encyklopedii docieram do interesującej sentencji: „Doprowadzenie wychowanka do rozpoczęcia przezeń procesu samowychowania jest celem i zwieńczeniem dążeń każdego wychowawcy." Zastanawiam się teraz nad tym, czy ta sentencja prawdziwie opisuje naszą współczesną rzeczywistość, czy raczej wyraża „chciejstwo" i to... nie wszystkich wychowawców.
Najpoważniejszą trudnością w przygotowaniu dzieci do pracy nad sobą jest często występująca (i zauważana przez dzieci) dysproporcja między wskazaniami wychowawców, jak młodzi powinni postępować, a życiem dorosłych. W takim kontekście nasuwa się wniosek, że każdy (nawet bezdzietny) dorosły jest wychowawcą!
Z kolei „kultura", to... „Całokształt materialnego i duchowego dorobku ludzkości gromadzony, utrwalany i wzbogacany w ciągu jej dziejów, przekazywany z pokolenia na pokolenie." (Słownik języka polskiego PWN Warszawa 1998). No, jeśli tak, to konia z rzędem dla tego, kto znajdzie jakąkolwiek dziedzinę działalności człowieka, która by nie podlegała pod KULTURĘ! Zatem „Niektórzy" – czapki z głów.
Głównym źródłem nieporozumień we współczesnych kontaktach międzyludzkich jest wieloznaczność terminu „kultura". Ilu z nas używając tego słowa ma na myśli szerokie jego znaczenie? Najczęściej zawężane jest ono do rozrywki (jakże często z... najniższej półki) albo do grzeczności (jakże często zbliżonej do uległości), a jeszcze w innym przypadku do elokwencji. Itd., itp.
A przecież nawet ktoś „głęboko oczytany" nie jest automatycznie aktywnym uczestnikiem kultury. To trochę tak, jak kibic, który poznał dogłębnie (teoretycznie) arkana piłki nożnej i... nie staje się automatycznie dobrym zawodnikiem czy trenerem. A przecież każdy rodzaj kultury należy wzbogacać!
W połowie listopada odbył się w Szczecinie Kongres Kultury Pomorza Zachodniego, w trakcie którego marszałek Olgierd Geblewicz stwierdził: Kultura to nie fanaberia, to potrzeba dla każdego człowieka. Z kolei Paweł Potoroczyn, dyr. Instytutu im. A. Mickiewicza, występujący w roli gościa, rozszerzył problem stwierdzając: Skrajny populizm to pogląd, że kultura się powinna wyżywić, sama na siebie zarobić. Jak to usłyszycie, to zaproponujcie, żeby armia się sama wyżywiła z tego, co zagrabi na wojnie, a policja z tego, co zabierze złodziejom.
Myślę, że cytowane wyżej osoby zostały w odpowiednim czasie odpowiednio wychowane do samowychowania! Tylko...???

Lech Jurek